Bretania urzekła mnie swoim magicznym klimatem, rodem z „Władcy pierścieni”. Gigantyczne, stare lasy były nie lada odmianą po bezkresnych polach i plantacjach Pikardii i Normandii. Odrobinę mroczna kraina, w której czuć celtyckie korzenia.
Aby wczuć się w ten klimat pojechaliśmy do Carnac- na południowym wybrzeżu Bretanii. Malutka miejscowość, umiejscowiona na cyplu, podzielona jest na dwie części- nowoczesny nadmorski kurort oraz stare zapomniane miasteczko. Zastanawiająca była ilość turystów maszerujących na plaże, podczas gdy temperatura nie przekraczała 18 stopni, a wiatr nie dawał chwili wytchnienia. Mimo to niesamowite podpływowe plaże pełne były ludzi.
My udaliśmy się w drugą stronę- w tej okolicy znajdują się pozostałości prehistorycznej działalności człowieka. Menhiry- niewielkie głazy- ułożone w szeregi i rzędy- ciągną się kilometrami. Jest ich kilka tysięcy, ale niestety większość nie przekracza 1 m wysokości. Mimo to, zastanawiające jest kto i po co włożył tyle pracy w ułożenie głazów. Przypomnijmy, że było to na długo przed wynalezieniem koła!
Wrażenie psują niestety ogrodzenia, wokół skupisk. Aby móc przejść się wśród menhirów trzeba przyłączyć się do przewodnika, który jednak mówi tylko po francusku o_O Czasami francuskie koncepcje na obsługę turystów były dla nas nieco zaskakujące ;)