Zajechaliśmy na malutką uliczkę, wzdłuż której po obu stronach stoją kamienne domki z drewnianymi okiennicami. Wreszcie znajdujemy adres i pukamy do drzwi. Otwiera nam kobitka w średnim wieku i każe wejść, zamknąć drzwi i poczekać chwilę. Właśnie gada z jakimś Niemieckim znajomym przez telefon i coś mu tam żywiołowo tłumaczy. W kuchni- zagraconej i zabałaganionej do granic możliwości, stoi jakiś młody człowiek o azjatyckiej urodzie. Potem okazuje się, że to Koreańczyk, który podróżuje przez Francję rowerem. Prawie nie mówi po angielsku, więc i my siedzimy cicho.
Nasza gospodyni okazuje się zwariowaną przewodniczką turystyczną, dawna niemiecką emigrantką. Od początku było widać, niezbyt francuskie rysy :D Jej dom to połączenie wyrazu artystycznej duszy jej córki, braku funduszy na remont i totalnego zakręcenia właścicielki, która ma gości 2 razy w tygodniu i zwyczajnie nie ma czasu zając się domem. A więc są tam i stosy ulotek o mieście i sterty starych ubrań, modnych w poprzedniej dekadzie, i piękne fotografie miasta wiszące na każdym skrawku wolnej przestrzeni. Trochę przepisów na niemieckie dania, karma dla dokarmianych przez Silke bezdomnych kotów, otwarta puszka farby, którą zaczęto malować kaloryfer. Klimatycznie ;)
Popołudnie spędzamy przechadzając się po uliczkach nieco smutnego miasta, jakim jest Amiens [ Amię]. Spotykamy się z Silke, która funduje nam profesjonalna wycieczkę po katedrze- opowiada nam o wszystkich jej ukrytych symbolach, każdym detalu. Po godzinie mamy już trochę dość, ale dzielnie trwamy do końca. Jednak największa atrakcja miasta, czeka nas późnym wieczorem- iluminacja katedry, unikalna chyba w skali świata. Przy pomocy zestawu projektorów katedra na 45 nabiera dawnego splendoru- jak kiedyś jest barwna i robi niesamowite wrażenie. Już wiemy, dlaczego średniowieczni mieszkańcy miasta żywili tak wielki szacunek i strach dla Kościoła i Boga.